Z związku z mrozami, utrzymującą się non stop ujemną temperaturą, brakiem perspektyw na temperaturę dodatnią w najbliższych dniach czy nawet tygodniach i brakiem pokrywy śnieżnej postanowiłem wczoraj wieczorem wykopać z warowni moją karłatkę. Przy podmianie grzejnika zauważyłem, że palemka wyraźnie cierpi na suszę fizjologiczną. Wtedy też długim gwoździem sprawdziłem stan gleby. Niestety była zamarznięta. Karłatka była posadzona w ubiegłym roku i ziemia przy niej była jeszcze luźna. Nie zdążyła dobrze wrosnąć w podłoże. Tylko dlatego mogłem ją wykopać. Uznałem, że trzeba próbować ją ratować.
Operację zacząłem od wyłączenia ogrzewania by nie fundować roślinom szoku termicznego. Na dworze było około -14 C. Gdy temperatura w warowni spadła do -7 C przystąpiłem do działania. Otworzyłem drzwi i ogrzewanie włączyłem na pełną moc. Chodziło mi o to by po całej operacji było już rozgrzane i po zamknięciu drzwi temperatura szybko wróciła na plus.
Najpierw szybko sprawdziłem stan gruntu. Przyznam, że doznałem lekkiego załamania. Od około 10 dni temperatura w warowni NIE spadała poniżej zera oscylując na poziomie około +10 C co był efektem zastosowania za mocnego grzejnika o mocy 800 W. Jak już wspominałem było to rozwiązanie doraźne, nie miałem nic innego pod ręką. A jednak zmarzlina bez trudu dostała się do środka. Od krawędzi ściany warowni do krawędzi styropianowej donicy, w której rośnie duży szorstkowiec jest około 30-40 cm. Ze strony gdzie nie wsadzałem żadnych roślin, gdzie ziemia była niewzruszana od lat, zmarzlina opanowała cały teren. Powtórzę. Pomimo dodatniej temperatury w środku. Jakby sam tego nie sprawdził to bym nie uwierzył, że coś takiego jest możliwe. Wniosek z tego jest tylko jeden: ta zmarzlina jest skuteczniejszą chłodnicą niż ciepłe powietrze w domku grzałką. „Dostawy chłodu” z zewnątrz, które przechodzą zdradliwie od spodu są większe niż „dostawy ciepła”, które ogrzewanie domku może zapewnić. Albo jeszcze inaczej: grunt szybciej zamarza niż odmarza. To tylko dowodzi jaką tragedią jest obecna bezśnieżna zima. I piszę to, bo śnieg miałem zawsze odkąd bawię się w te ekstremalne uprawy. Dlatego taki na przykład Przemek, który prezentuje świetny w jego mniemaniu sposób na zimowanie zamiast pozamerytorycznych wpisów o swojej dumie powinien wziąć pod uwagę, że i taka zima może kiedyś u niego wystąpić. Prezentowana przez niego nonszalancja może się kiedyś na nim zemścić.
Zielone światełko w tym jest takie, że styropianowej donicy gdzie rośnie duży trachycarpus zmarzlina (jeszcze?) nie zmogła.
Wykopanie karłatki zajęło mi około 3 minuty. Zaniosłem ją szybko do domu po czym umieściłem w piwnicy gdzie jest lekko na plusie. Tak by spokojnie odmarzła. Roślina była sadzona na przełomie czerwca/lipca i na szczęście nie zdążyła jeszcze mocno wrosnąć w grunt. Chociaż (tu ukłon w stronę Arche) zdążyła już zapuścić część korzeni dość głęboko. Około 60 cm w głąb od dolnej krawędzi pierwotnej bryły korzeniowej. Pewnie gdyby rosła drugi sezon to jej wykopanie byłoby o wiele trudniejsze. Liście palemki są zwinięte, ale w dotyku wyglądają na żywe. Dlatego myślę, że o ile korzenie nie dostały za dużo mrozu to roślina to przetrwa. Jeśli tak się stanie to w tym roku ponownie trafi do gruntu. Oczywiście po dozbrojeniu warowni w styropianową donicę. Jak widać po obecnej zimie jest to konieczność.
Jeśli chodzi o kordylinę to w mojej ocenie roślina jest martwa. Liście są suche i trzeszczące w dotyku. Oczywiście zostawię ją do wiosny w celu sprawdzenia, ale wielkich nadziei sobie nie robię. W ten oto sposób szorstkowiec został samotnym mieszkańcem warowni.
1. Widok na całą roślinę.
2. Zbliżenie, widać złożone liście.
3. Bryła korzeniowa.
4. Jeden z korzeni, który o momentu wysadzenia wyrósł na około 60 cm.
5. Na korzeniu widać połyskujące kryształki lodu. To dowód, że pod warownią ziemia zamarzła.