Moje JBS-y miały się średnio jeszcze rok temu.
Jak zawsze zawiozłem je na zimowanie do pracy. Miały wtedy w miarę normalną koronę. Z tym, że końcówki liście były częściowo uschnięte. Na moje oko nie wyglądały na pewno idealnie, ale też nie wyglądały wcale źle.
A są na tym świecie puryści, dla których roślina musi wyglądać niczym wprost wyciągnięta z holenderskiej szklarni, którzy mają poczucie misji, usuwania wszelkich niedostatków urody. Nawet na cudzych roślinach. I w ten właśnie sposób moje JBS straciły prawie wszystkie liście, ponieważ purystka dokonując samowolnego zabiegu pielęgnacyjnego zostawiła tylko nieco „szczypiorku” wystającego z kłodziny.
Mało ważne, że przed najmniej sprzyjającym okresem rośliny straciły prawie cały potencjał fotosyntetyczny. Ważne, że nie było nic „brązowego”.
Sprawczyni została ustalona, ale co z tego? Mleko się bezpowrotnie wylało.
Po tym ciosie moje JBS-y już się nie podniosły. Stan jednego z nich nie ulegał poprawie, następnie systematycznie zaczął się pogarszać. Pomimo, iż palma nie była narażona na wilgoć, chłód, opady deszczu po kilku miesiącach od korekty estetycznej, wyciągnąłem ze środka liście.
Drugi z JBS co prawda żyje, ale co to za życie. Co prawda wystający ze środka liść wygląda na zdrowy, ale palma w zasadzie nie rośnie. Nie wiem co z nią będzie. Jeśli dotrwa do wiosny to dostanie jeszcze większą doniczkę, słoneczne miejsce na tarasie.