Jak dobrze wiecie podczas ostatnich wakacji na zasłużony odpoczynek udałem się do Italii. Odpowiadając Marcinowi D, który dziwił się, że „znowu do Włoch”? Tak, znowu do Włoch. I za rok też, za dwa i za trzy też. Dlaczego? Bo akurat Italia jest moim i żony ulubionym krajem. Nasza córka pytana gdzie chce jechać na wakacje też odpowiada: „do Włoch”. Jak jest niegrzeczna to straszę ją czasami, że pojedziemy nad Bałtyk.
Bardzo wtedy protestuje.
Każdy wyjazd zawsze jest poprzedzony przemyśleniami: gdzie pojechać? I jest to kompromis pomiędzy finansami, czasem i chęciami. W tym roku padło ostatecznie na Fano. Jest to miasto leżące w regionie
Marche, w prowincji
Pesaro e Urbino. W zasadzie nigdy nie jeżdżę dwa razy w to samo miejsce. Ciekawość zawsze gna mnie tam gdzie jeszcze nie byłem. Niewątpliwą zaletą tej lokalizacji była bliskość miejsc, które warto zwiedzić.
Nie lubię wycieczek z(dez)ogranizowanych, na których biega się od atrakcji do atrakcji z wywalonym ozorem. Byłem raz. Dziękuję. Wystarczy. Nie wyobrażam sobie również samego leżenia na plaży. Zanudziłbym się. Optymalna opcja to dla mnie pół na pół. Lubię zarówno wykąpać się w ciepłym morzu i wylegiwać się na plaży jak i zobaczyć to co w okolicy jest do zobaczenia. Poza tym sam lubię określać co jest dla mnie atrakcją wartą zobaczenia. Robię w myślach coś na kształt planu wczasów. Jest to jednak plan elastyczny i jeszcze chyba nie zdarzyło się bym trzymał się go w 100%. Po prostu będąc na miejscu plan zmieniam plan wedle potrzeb. Co prawda dzięki dobrodziejstwom sieci internet można w domu zrobić niezły research. Sprawdzić kempingi w danej miejscowości, obejrzeć zdjęcia okolicy itp. Jednak nie ma to jak być samemu na miejscu.
Nie byłem pewny co do terminu z uwagi na inne okoliczności, od których tenże wyjazd był zależny. Ostatecznie wyjechaliśmy 7 sierpnia. Wyjazd był zaplanowany na siedem pełnych dni pobytu. Dodatkowo musiałem wziąć pod uwagę to, że nasza limuzyna
została przerobiona na LPG. Niestety w Austrii paliwo to jest dostępne dość słabo. Miałem jednak szczęście, bo gdy skończył mi się w Austrii gaz to najbliższa stacja znajdowała się za kilkanaście kilometrów, a nie na przykład za 250 km. Jak się potem okazało we Włoszech jest lepiej. Ciekawy byłem cen gazu za granicą. Oczywiście sprawdziłem to wcześniej w internecie, ale np. okazało się, że na autostradzie w Austrii musiałem zapłacić aż 90 centów za litr. Tam właśnie płaciłem najdrożej. Jednak patrząc na cenę benzyny oszczędność i tak jest spora. W Italii ceny wahały się od 75 do 85 centów za litr.
Kolejnym aspektem, na który chciałbym zwrócić uwagę jest jazda po samych Włoszech. Oczywiście najwygodniej jest poruszać się autostradami, które są bardzo dobrej jakości. Niestety nie płaci się tak jak w Austrii wykupując 10-dniową winietkę, lecz za przejechany odcinek. Jak do tej pory najdłuższym trasą, którą jechałem tylko autostradą była droga Finale Ligure - Tarvisio czyli około 650 km co kosztowało ponad 40 euro. Czy zawsze jednak trzeba jechać autostradą? Na pewno w górzystej Ligurii zawsze warto. Czasami można jednak schytrzyć. Można zaryzykować poruszanie się drogami oznaczonymi jako SS (
strada statale czyli droga krajowa). Niektóre z tych dróg są drogami typu
super strada. W praktyce oznacza to dwupasmówkę porównywalną z autostradą. Oczywiście taka droga nie jest płatna. Analizując tegoroczną trasę było widać, że autostrada nie biegnie droga najkrótszą, lecz odbija w głąb lądu i trochę kilometrów trzeba nadrobić. Dlatego zdecydowałem by odcinek Mestre (tuż za Wenecją) - Cesena (za Rawenną) przejechać SS 309 by potem wjechać ponownie na autostradę. Okazało się to wyborem względnie dobrym. Byłoby nader mało rozsądne jechać dalej zwykłą drogą wzdłuż wybrzeża przez nadmorskie kurorty. Dobrze pamiętam jak jechałem kiedyś z Francji do Włoch. Celowo nie jechałem wtedy autostradą by napawać oczy widokami. Jednak po pewnym czasie jazda przez zatłoczone miasteczka tak mnie zmęczyła, że gwiżdżąc na widoki z ulgą wjechałem na autostradę. Jeśli chodzi o te wczasy to ogólny bilans zamknął się w 3412 kilometrach. W tym ponad 700 km już na miejscu, jeżdżąc po okolicy. Spod domu na kemping wyszło 1302 km.
Fano | | Co na miejscu? Wiadomo, przyjeździe trzeba się ogarnąć, zagospodarować się na kempingu, odpocząć. Potem krótka eksploracja najbliższej okolicy i to na pierwszy dzień wystarczy. Krótko o samym Fano. Widać, że region, w którym leży (Marche) jest biedniejszy niż Veneto. Jest dość podobny do regionu Emilia-Romagna lub nawet czasami do Kampanii. Owszem. Przy głównej promenadzie hotele mienią się neonami, lecz do Caorle brakuje. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że miasteczko jest nieco zaniedbane. Ładne jest stare miasto i główna promenada. Reszta troszeczkę kuleje. Woda w morzu niestety nie umywa się do Ligurii, która znajduje się po drugiej stronie „buta”. Ot, średnia adriatycka. Ma za to ładny kolor. Zwracają uwagę kamieniste plaże. Te kamienie były fantastyczne. Bardzo chciałbym mieć ciężarówkę takich kamieni by móc je sobie wysypać w ogrodzie. Jeśli chodzi o roślinność to dominują tamaryszki. Rosną ich setki. Są na każdym rogu. Z palm najwięcej jest karłatek i chyba najlepiej sobie one tam radzą. Potem długo, długo nic i daktylowce. Szorstkowców jest jeszcze mniej. Wyraźnie cierpią na brak wody.
Nie wypada mi jednak na taki stan rzeczy narzekać. Chcąc poznać kraj trzeba go przyjąć takim jaki jest. Jeszcze taka uwaga. Po czym można poznać, że dane miasteczko jest słabo turystyczne? Ano po tym, że turystami są prawie wyłącznie Włosi. Podobnie było i na kempingu. Niemców prawie wcale. Zwraca poza tym uwagę, że na kempingu byli ludzie starsi. Babcie chodzące o laskach. Oczywiście pod opieką rodziny. To się jednak trochę gryzie z polskimi stereotypami jakoby taka babcia mogła tylko robić na drutach siedząc w bujanym fotelu.
Zwiedzając okolicę kilka razy jechałem Via Flaminia i przejeżdżałem przez Passo del Furlo (Przełęcz Furlo). Via Falminia to jedna z antycznych rzymskich dróg. Kiedyś maszerowały nimi legiony na podbój Europy. Trzeba przyznać, że w najbliższej okolicy jest co zwiedzać. Odwiedziliśmy następujące miasta: Urbino, Loreto, Porto Recanati, Pesaro, Gubbio, Asyż i Perugię. |
Urbino | | To otoczone murem miasteczko to kapsuła czasu na szczycie stromego wzgórza. Znajdował się w nim dwór Federica da Montefeltro. Palazzo Ducale, zaprojektowany przez urodzonego w Dalmacji Luciana Lauranę, należy do najpiękniejszych budynków we Włoszech. W Urbino w 1483 urodził się Raffaello Santi, jeden z genialnych artystów włoskiego renesansu. |
Loreto | | Miasto jest słynne ze powodu znajdującej się tam gotyckiej bazyliki z XV wieku. Ciekawostką jest relikwia tzw. Casa Santa (Świety Dom), który według legendy jest nazaretańskim domem Miriam. |
Porto Recanati | | Małe lecz przyjemne miasteczko. Bardzo ładna promenada wysadzana waszyngtoniami z niewielką domieszką daktylowców. |
Pesaro | | Główne atrakcje tego miasta to renesansowe centrum z Palazzo Ducale (XV, XVI w.) oraz gotycka katedra gotycka katedra (XIII, XIX w.). W Pesaro urodził się kompozytor Gioacchino Rossini znany przede wszystkim z opery „Cyrulik Sewilski”. |
Gubbio | | Istna perełka. Konkuruje z Asyżem o miano najbardziej średniowiecznego miasteczka Umbrii. Wśród wielu ciekawostek znajduje się tam Fontana dei Matti (Fonatnna Szaleńców). Legenda głosi, że kto ją trzy razy okrąży traci rozum. Z tym miasteczkiem związana jest również chrześcijańska legenda o wilku z Gubbio. |
Asyż | | Słynny przede wszystkim dzięki XIII wiecznej bazylice św. Franciszka. Samo miasteczko jako żywo przypomina Gubbio, lecz odniosłem wrażenie, że Asyż jest bardziej skomercjalizowany. |
Perugia | | Dla mnie Perugia jest przede wszystkim miastem czekolady. Trochę ubolewam, że wyroby z Perugina nie są równie popularne jak te od Ferrero i bardzo trudno kupić je w Polsce. Ciekawostką jest to, że do starej części miasta można się dostać poprzez tzw. „podziemną Perugię”. Efekt jest fajny, bo ruchomymi schodami wjeżdża się do podziemnych korytarzy, z których wychodzi się wprost na Corso Vannucci, czyli główną ulicę zabytkowej części Perugii. Na rynku uwagę zwraca głównie Palazzo dei Priori (Ratusz), Fontana Maggiore (olbrzymia średniowieczna fontanna zbudowana między 1277 i 1278 rokiem) oraz dość nietypowa jeśli chodzi o bryłę Katedra San Lorenzo.
|
Caorle | | Planując powrót pomyślałem, że można wyjechać jak najwcześniej z Fano i ostatnie popołudnie i wieczór spędzić w Caorle. Przede wszystkim chodziło mi o to by podzielić trasę. Z Caorle mam „tylko” 1000 km do domu. Poza tym można odwiedzić znane rośliny i sprawdzić jak się mają. W Caorle byliśmy w dniu 15 sierpnia. Czyli w Ferragosto, które było świętowane poprzez masowe puszczenie latających lampionów. Ten ostatni wieczór był bardzo miłym akcentem na zakończenie wczasów. Wyjechaliśmy w nocy. Czyli właściwie 16 sierpnia. |
Na zimowe dni przygotowałem sobie internetową galerię liczącą blisko 200 zdjęć. Jeśli ktoś ma ochotę na wirtualną wycieczkę po Marche i pięknej Umbrii to zapraszam. Dla tych, którym nie chce się oglądać tylu zdjęć wrzuciłem ich trochę do wątku.
Galeria:
Italia 2012, Marche i Umbria
Austria, tuż przed włoską granicą, alpejskie jezioro Wörthersee.
Fano miastem tamaryszków.
Fano, Zbigniewa proszę o komentarz ornitologiczny.
Kamienista plaża w Fano.
Fano, kaliber kłodziny taki sam jak u mojego daktylowca.
Fano, promenada.
Passo del Furlo (Przełęcz Furlo)
Urbino, Palazzo Ducale.
Urbino, szorstkowce przy Palazzo Ducale.
Fasada bazyliki w Loreto.
Szorstkowce i oliwki w Loreto.
Porto Recanati, promenada.
Pesaro, promenada. Ani jednej palmy! Tamaryszki rządzą.
Pesaro, Palazzo Ducale.
Gubbio, przepiękna albicja.
Gubbio, panorama.
Gubbio, palmy i średniowieczna architektura to ciekawe połączenie.
Gubbio,
Fontana dei Matti na
Piazzetta del Palazzo del Bargello (Fontanna Szaleńców).
Umbria, droga z Gubbio do Asyżu, widok z Monte Urbino.
Umbria, zwana jest „il cuore verde dell'Italia” (zielone serce Włoch).
Asyż, panorama na bazylikę i miasto.
Bazylika w Asyżu (basilica superiore).
Asyż, szorstkowce z bardzo grubymi kłodzinami.
Perugia, nocna panorama miasta.
Perugia, Palazzo dei Priori (Ratusz)
Caorle, młoda butia capitata, którą widziałem w ubiegłym roku ma się bardzo dobrze.
Caorle, klub nocny na plaży wzbogacił się o dwa daktylowce.
Ferragosto 2012 w Caorle, zapalanie latającego lampiona