W poniedziałek tj. 6 maja rozebrałem ostatnią osłonę.
Olenader wciąż nieśmiało, ale jednak kwitnie, a i pąków sporo. Jeśli nie opadną po spodziewanym lekkim załamaniu dobrej pogody to za dwa tygodnie powinno być już sporo kwiatów.
Sagowiec dobrze. Widać, że kłodzinka trochę urosła. Szkoda mi tylko tego pokiereszowania przez ubiegłoroczny grad.
Daktylowiec w zasadzie wyśmienicie choć zauważyłem, że dwa najnowsze liście są częściowo żółte. Nie uważam jednak by był to jakiś problem. Te liście powinny się stopniowo zazielenić.
Butia. Jeśli kiedykolwiek osiwieję to właśnie przez tę Urugwajkę czy też Brazylijkę. Palma wciąż nie stanowi ozdoby.
Oceniając jednak jej stan na spokojnie. Obecny wygląd w sporej części wynika z błędów w uprawie. Niestety gdy ją sadziłem nie było podręcznika „Butia capiatata - uprawa gruntowa w Polsce - kompendium”.
- Suche końcówki liści spowodowane są owijaniem palmy na zimę całą płachtą, a nie np. sznurem.
- Uszkodzenie trzech liści spowodowane jest najprawdopodobniej nieszczęsnym incydentem mrozowym w grudniu 2011 (przemrożenie nierozwiniętej „dzidy” na odcinku kilkunastu centymetrów).
Popędzana temperaturami rzędu 30-35 C rozwinęła w domku ładny liść. Wygląda zdrowo. Ze środka wystaje nowa „dzida”, która do końca sezonu powinna do końca sezonu dać mi dwa kolejne (zdrowe mam nadzieję) liście.
Błędy w uprawie jestem w stanie skorygować obserwując palmę. Za największy problem uważam trawiącą ją chorobę grzybową. Wczoraj obciąłem pięć najbardziej zarażonych liści. Fungicydy zaczęła dostawać w lipcu ubiegłego roku i do tego czasu choroba mogła się rozwijać w sposób nieskrępowany. Wtedy postawiłem na taktykę oprysków (utrzymywania choroby w ryzach) i stopniowego wycinania zarażonych liści. Opryski stosowałem już w tym roku (jeszcze w domku). Nie chciałem stosować drastycznego sposobu polegającego na ścięciu wszystkich liści. Mam nadzieję, że się to sprawdzi. Łatwo będzie można to stwierdzić sprawdzając czy nowo wypuszczone liście będę również chore. Jeśli tak się stanie to być może w przyszłym roku podejmę decyzję o usunięciu palmy, wymianie podłoża i ewentualnym zakupie nowej (może
Jubaea chilensis?), a może posadzę w to miejsce daktylowca, który przez cztery lata w gruncie sporo urósł i przecież rosnąc nie przestanie. Tę decyzję podejmę za rok. Wiele zależy tu od stanu
Butii, której przecież wcale nie skreślam, a wręcz bardzo chciałbym doprowadzić ją do stanu normalności choć licząc w tempie 3-4 liście na rok trochę czasu to zajmie.
Po paru latach bojów z butiami stwierdzam, że ta palma wcale nie rośnie powoli, ona po prostu potrzebuje wyższych temperatur do wzrostu (rzędu 30-35 C). W takich temperaturach rośnie całkiem żwawo. Gorzej niż daktylowiec znosi długotrwałe niskie temperatury rzędu +3 C. Wymaga ponadto większej wilgotności powietrza niż ów daktylowiec kanaryjski, któremu bardziej suche powietrze w żaden sposób nie szkodzi (potwierdza to również tabelka z niemieckiej książki). Ta większa wilgotność to trochę pułapka, bo stwarza lepsze warunki do rozwoju choroby grzybowej.
Ogólnie stwierdzam, że gromadka za bardzo się rozrosła. Daktylowiec w tym roku jeszcze w tym miejscu od biedy pociągnie. A za rok? Przenosiny daktylowca i nowy domek? Na razie nie wiem.
Widok po odkryciu.
Jeden ze starych liści, które został wycięty.
Takie palmy są na liściu wypuszczonym w roku ubiegłym. Jest ich bardzo mało w porównaniu do liści starszych. Mogły powstać przez lipcem 2012 czyli zanim palma zaczęła dostawać fungicydy. Chyba tylko na dwóch blaszkach. W tle nowy, zdrowy liść.
Obcięte liście.
Palma po fryzjerze. Na żywo wygląda to nieco lepiej.
Zażółcenia najmłodszych liści u daktylowca weterana.