Jak zapewne pamiętacie niedawno zaskoczyłem Was (i siebie też)
nagłym wyjazdem do Włoch. Geneza tego nagłego wyjazdu była następująca: początkowo bardzo chcieliśmy z żoną jechać na
Gargano. Ponieważ w międzyczasie zaczęliśmy malowanie i drobne remonty to stało się jasne, że nie da się pogodzić finansowo jednego i drugiego. To wymyśliłem, że pojedziemy gdzieś bliżej i tylko na tydzień. W planach była Cortina d'Ampezzo i Caorle (bo blisko). Potem w miarę jak prace przy domu się przeciągały to stwierdziliśmy, że się nie wyrobimy czasowo i nigdzie nie pojedziemy.
Było to dla mnie dość przygnębiające, bo jak to? Nie pojechać do Włoch? Nie wykąpać się w ciepłym morzu? Nie poczuć specyficznego klimatu tego kraju? I tak w niedzielę 14 sierpnia (19 sierpnia miałem już być w pracy) siedzimy z żoną przy obiedzie i rozmawiamy gdzie by tu pojechać by choć trochę zaznać wakacji. Padło kilka propozycji (Bałtyk - łee... daleko i zimno, może Tropical Island - drogo i jakby nie patrzeć jest to tylko hangar, a nie coś prawdziwego). I mówię wtedy do żony coś w tym rodzaju:
zobacz do Caorle jest około 1000 km. To tylko 300 km więcej niż nad Bałtyk. Ja wiem, że byłby to bardzo krótki wyjazd, ale wystarczy konkretna decyzja i jutro o tej porze (było koło 15-stej)
jesteśmy we Włoszech na plaży.Następnie nastąpiła szybka kalkulacja czy zostało nam tyle zasobów. Na szczęście okazało się, że tak.
Potem szybki podział ról, ja na zakupy, żona szykuje klamoty na wyjazd. Potem już wspólne pakowanie. Sprawdziłem jeszcze potem kilka kempingów, pogodę w Caorle na najbliższe dni, pożegnałem się z Wami na forum i chwilę po północy ruszyliśmy w drogę, która dość spokojnym tempem, z przystankami, zajęła 13 godzin. Jest to trasa dobrze mi znana: Czeski Cieszyn, Cadca, Zilina (tu zaczyna się autostrada), Bratysława, Wiedeń, Graz, Klagenfurt, Villach, Tarvisio (to już Włochy), Udine itd. Ode mnie z domu do autostrady jest około 170 km.
I teraz wyobraźcie sobie, że przekroczyliśmy granicę austriacko - włoską, przejechaliśmy kawałek, że powinno już się odczuć to ciepło, którego u nas tak brakuje a tu leje, chmury i dość chłodno (jak na Włochy). Minę miałem trochę nietęgą - nie tego się spodziewałem.
Ale nic to, jedziemy dalej. Za chwilę nad autostradą wyświetla się napis
temporali fino al Gemona (burze aż do Gemony). Gdzie ta Gemona? Za 9 km. Uff... Potem im dalej od Alp to pogoda była coraz ładniejsza i już na wysokości Udine charakterystyczny włoski piec zaczął grzać z pełną mocą.
Jeśli chodzi o Caorle to miasteczko jest bardzo ładne. Większe od sennego Cavallino czy nawet od Eraclea Mare. Ma nawet własne
centro storico czyli stare miasto. Plaże, jak to nad Adriatykiem, bardzo szerokie. Morze to dopiero około 100 m od brzegu mnie kryło (mam 183 cm wzrostu). Oczywiście woda nie umywa się do tej po drugiej stronie „buta”, chyba nawet trochę mniej przejrzysta niż w Eraclea Mare, ale o wiele ładniejsza niż w Grado - no i ciepła.
Najpiękniej to wszystko wyglądało chyba wieczorem. Życie tętniło, wszystko pięknie oświetlone. Liczne knajpki kuszą by do nich wejść. Galerie są na dole postu, a do samego postu wrzuciłem kilka zdjęć - pocztówek.
1. Smętny widok po przekroczeniu granicy.
2. Z mojego miejsca na kempingu miałem taki oto widok.
3. Cieplutkie morze.
4. Przy dobrej widoczności z plaży było widać Alpy (zdjęcie zrobione z 10-krotnym zoomem)
5. Charakterystyczna szeroka plaża.
6.
Centro storico nocą.
7. Widok na miasteczko z nadmorskiego bulwaru.
Wyjazd, mimo że krótki, sprawił nam ogromną frajdę. Zanim przejdę do galerii pozwolę sobie na małą uwagę. Niby człowiek ma te palmy, bananowce, bambusy i inne. Ale mimo, że za granicę jeżdżę praktycznie co rok to jak zjechaliśmy z autostrady by dojechać do Caorle nie mogłem się napatrzeć na roślinność przejeżdżając przez małe miasteczka po drodze. Tam wszystko jest takie piękne, buuujne, bardzo buuujne, nagrzane słońcem, wyrośnięte. I wszędzie gdzie tylko się nie spojrzy rośnie coś pięknego, pinie roztaczają upojny zapach, szorstkowce rosną na każdym rogu. Jak się to porówna z siermiężną Polską to łezka się w oku kręci.
I pomyśleć, że wystarczy tylko przejechać zaledwie 1013 km (wg licznika) by znaleźć się w innym, lepszym, świecie. Z wyjazdu mam oczywiście fotki. Na razie przygotowałem dwie galerie:
Pierwsza z nich przedstawia tamtejsze rośliny, ale są to wyłącznie zdjęcia zrobione w nocy. Chciałem by było choć trochę inaczej. No bo co? Wszystko to znamy: szorstkowce, pinie, karłatki itp. A spojrzenie z nocnej perspektywy jest trochę inne. Druga z galerii przedstawia szkółkę
Valeri vivai, znajdującą się około 6 km od Caorle, gdzie kupiłem
elaeagnus x ebbingei. Moją uwagę zwróciły zwłaszcza piękne i stare oliwki od 200 euro za sztukę - tylko jak by taką przewieźć?