I tak właśnie się stało.
31 lipca 2019CzasZwlekałem z decyzją, gdyż nie wiedziałem gdzie tę
jubaea chilensis właściwie posadzić.
Najchętniej dałbym ją przy domu, ale wolnego miejsca nie mogłem w żaden sposób znaleźć.
Brałem pod uwagę działkę O3 za drogą, bo sąsiad podciągnął do siebie prąd, jednak nie byłem przekonany do otoczenia.
I tak mijały dni tego lata...
Ostatecznie wróciłem do pierwszej, wymarzonej opcji, czyli do posadzenia jubei na otwartej przestrzeni, na moim miejskim ranczo.
Już od dawna myślałem o butii w otoczeniu suchych traw, nieco przypominającym naturalne stanowiska.
Przerzuciłem się na jubeę.
Rozsądek (o ile można o nim mówić w przypadku palmiarza) podpowiadał, że trudno będzie tam ją doglądać zimą.
Podświadomie wiedziałem jednak, że tego chcę. Klamka zapadła.
AkcjaSamodzielnie nie dałbym rady przewieźć i przenieść tak ciężkiej donicy.
Ostatnio mało ją podlewałem, żeby nie powiększać ciężaru.
Jak zawsze z pomocą przyszedł mój tata, widoczny na zdjęciu w pięknych okolicznościach przyrody.
To docelowe miejsce dla tej jubei.
Palmę w donicy przetransportowaliśmy na przyczepce samochodowej.
Przy 70 km/h mocno targało liśćmi, ale nic im się nie stało.
Ostatnie metry pokonała na taczce.
MiejsceW tym miejscu w ostatnich latach były palone gałęzie, a wiosną posadziłem canny, które kilka dni temu przekopałem w inne miejsce.
Płyta na ziemi miała posłużyć za podkładkę, by można było zebrać ziemię.
Widoczne po lewej pasy były niezbędne, by wyjąć palmę z donicy, a następnie ją posadzić.
Jubaea rosła w tej donicy przez prawie 3 lata (fotki powyżej), widziałem, że korzenie są na dole.
Nie wiedziałem jednak ile ich jest i czy ziemia nie osunie się łamiąc korzenie?Owinęliśmy pień pasem, stopami zaparliśmy donicę i stosunkowo łatwo wysunęliśmy całość na płytę.
Na szczęście bryła korzeniowa była zwarta, obsypała się tylko trochę na górze, gdzie i tak nie było korzeni.
Złamał się tylko jedynie ten kawałek korzenia.
Teraz pozostało wykopać dołek.
Nie wiedziałem jaką bryłę wyjmę, więc nie zrobiłem tego wcześniej.
Okazało się to trochę trudniejsze, niż zakładałem, gdyż gliniasta ziemia pod spodem była bardzo sucha.
Mając donicę za wzór mogłem przygotować otwór o idealnych wymiarach.
Gdy doszedłem do właściwej głębokości pojawiła się bardziej wilgotna ziemia.
Wlałem trochę wody, by ją spulchnić i ułatwić pracę korzeniom.
Cóż. Nie jest to wymarzona gleba. Właściwie czysta glina.
Nie dawałem żadnej styrodonicy (w moim przypadku to chyba oczywiste), zrezygnowałem z kabla grzewczego.
Nie użyźniałem w żaden sposób dołka ani go nie poszerzałem, żeby nie powiększać zagłębienia, w którym mogła by gromadzić się woda.
Samo sadzenie nie zostało obfotografowane.
Mając dwa pasy (czyli każdy 1 pas, po 1 końcu w każdej ręce) podnieśliśmy palmę i niczym dźwigiem wstawiliśmy prosto do dołka.
Pierwsze zdjęcie po włożeniu do dołka i wstępnym obsypaniu.
Dołożyłem trochę ziemi i wyrównałem. Dosypię jeszcze trochę, jeżeli ziemia zapadnie się.
A tu już końcowy efekt. Bardzo podoba mi się kontrast żółtej trawy, zielonej jubei i różowych sadźców.
Na zimę przewiduję styrobudę z kablem i termostatem.
1m3 powinien na początek wystarczyć, ale nie mierzyłem palmy na wysokość, może więc może będzie to budka 1,5 m x 1 x 1.