Na forum istnieje
wątek poświęcony kliwi.
Ponieważ jednak postanowiłem posłać moje kliwie do gruntu postanowiłem założyć odrębny wątek. Bądź co bądź, uprawa gruntowa to novum. Eksperyment.
Z tymi roślinami mam do czynienia praktycznie od zawsze. Moja mama miała (i nadal ma) je w donicach. Dwie z kliwi, które posadziłem to „dzieci” jej najstarszej kliwi.
O ile moja mama mieszkając w bloku, trzyma je po prostu na parapecie to mój sposób uprawy był do tej pory odmienny. Latem wynosiłem je na ogród (stanowisko cieniste lub półcieniste), a zimę spędzały z innymi roślinami czy to w zimnej sieni, czy to, po remoncie, w piwnicy. Dzięki temu przekonałem się, że temperatura około 5 C w żaden sposób im nie szkodzi. Ponadto moje kliwie bardzo szybko wznawiały wegetację, potrafiły wypuścić pąk w ciemnej piwnicy, wczesną wiosną, kiedy to temperatura tam panująca mogła być na poziomie 10-15 C.
Kliwie znoszą krótkotrwały przymrozek, a nawet lekki mróz, ale to drugie z reguły kończy się przemarznięciem części naziemnej i późniejszą regeneracją rośliny „od korzenia”.
Pomysł na „kącik kliwiowy” chodził mi po głowie od lat, ale z powodu innych zajęć ogrodniczych i nie ogrodniczych długo pozostawał nie zrealizowany. Jednak młyny Boże mielą wolno, ale dokładnie i na miałko. Uzbrojony w całą moją wiedzę o tych roślinach oraz wiedzę o zimowaniu „egzotów” jako takich, zamiar wreszcie zrealizowałem. Nasadzenie, w tym sposób jego przygotowania, zostało starannie przemyślne.
Gdybym mieszkał w Ligurii czy Katalonii oraz miał w ogródku dobrą ziemię po prostu wykopałbym dołek i posadziłbym kliwię do gruntu. Mieszkam jednak w Polsce i to wcale nie w najcieplejszej części naszego kraju, a jakby tego było mało to ogród zimą smagany jest lodowatym tchnieniem dzikich pól. Wyszło zatem z tego spore przedsięwzięcie logistyczne.
Do wykonania nasadzenia użyłem:
- styrodur (styrodonica),
- 125 litrów perlitu,
- 160 litrów keramzytu,
- 150 litrów workowanej ziemi ogrodniczej,
- bliżej nie określoną ilość „będzińskiego czarnoziemu” (o tym dalej), przypuszczam, że nie mniej niż 150 litrów,
- kabel grzejny 25 W.
1. Żeby posadzić kliwie trzeba mieć:
- kliwie,
- miejsce, gdzie można je posadzić.
Poniżej bohaterki niniejszego postu oraz stanowisko, które im wybrałem. Do godziny 12-stej jest tam słońce, a potem korona starego orzecha włoskiego daje cień.
Są to dwie kliwie kwitnące na pomarańczowo o szerokich liściach, kliwia kwitnąca na żółto, kliwie z mojego wysiewu - z nasion otrzymanych kilka lat temu od andresa. W tym potencjalnie ciekawa hybryda kliwi pomarańczowej oraz żółtej. Ponadto nieznana kliwia o wąskich liściach oraz krasnokwiat dla towarzystwa.
Ponieważ operacja wkopania styrodonicy wiąże się z przerzuceniem dużej ilości ziemi najpraktyczniej jest ziemię z wykopu dawać na plandekę.
2. Poniżej widać jaka jest u mnie ziemia. Wierzchnia warstwa (jakieś 30-40 cm) jeszcze od biedy ją przypomina jeśli jest mokra (bo jeśli jest sucha przypomina popiół). Te warstwę nazywam pieszczotliwe „będzińskim czarnoziemem”. Pod tą warstwą jest już najzwyklejszy piach.
Jak widać na zdjęciach oddzieliłem „czarnoziem” od piachu.
3. Osadzenie styrodonicy. Jej wymiary to 120 cm długości, boki 60 cm i 70 cm, środek łuku 85 cm.
4. Styrodonica ma około 60 cm głębokości. Na spód nasypałem 30 cm warstwę „czarnoziemu” zmieszanego ze 125 litrów perlitu. Chodzi o to by podłoże uczynić luźniejszym i bardziej przepuszczalnym. Kolejne porcje mieszałem na taczce, po czym wypełniałem styrodonicę.
5. Kolejne 30 cm to „czarnoziem” mieszany już z ziemią ogrodniczą oraz keramzytem (zużyłem, jak już napomknąłem, 160 litrów tego kruszywa).
W tym podłożu posadziłem kliwie.
Na głębokości około 30 cm został zakopany kabel grzejny 25 W. Słabiutki jak na taką kubaturę, ale jedynym jego zadaniem ma być ochrona ziemi w styrodonicy przez przemarznięciem w przypadku jakiejś ekstremalnej zimy, a nie podgrzewanie korzeni latem.
6. Na koniec przesadziłem aukubę (miała sporo korzeni jak na taką małą roślinę), którą otrzymałem kiedyś od Araukara oraz paproć onokleę.
Wysypanie żwirku to już czysta przyjemność.
No i dzieło w całej okazałości, w różnych sceneriach: popołudniowej, wieczornej (dodatkowo uwiecznione zostało „spotkanie” Księżyca oraz Wenus z dn. 15 lipca) oraz dopołudniowej.
Osiągnąłem efekt dokładnie taki jak chciałem. Stanowisko uważam za optymalne.